„Przebudzenie naszego syna” - Barry Neil Kaufman

      „Raun Kahlil. Mały człowiek na krawędzi wszechświata … (…) W kategoriach statystycznych zostanie uznany za przypadek beznadziejny. Nieodwracalny. Nam pozostaje pytanie: czy potrafimy przyjąć coś, co przez innych zostało wyklęte.” Taki właśnie jest początek historii Rauna, dziecka autystycznego. Tej diagnozy, rozpoznania, że dziecko jest autystyczne, dokonał sam ojciec dziecka w momencie kiedy maluszek miał rok i pięć miesięcy. Do tej pory widać było wyraźnie, że to dziecko - to „mały chłopczyk unoszony przez prąd własnego układu zamkniętego. Uwięziony za niewidzialnym, niedostępnym murem.” Widać było też wielką troskę rodziny o dziecko, ale jednocześnie obawę przed tym jak zostanie on odebrany przez świat – „wkrótce już ludzie przypną mu etykietkę. Tragedia. Nic do niego nie dociera. Dziwaczny.”

            Niewiele się ojciec pomylił. Kiedy rodzina wielokrotnie próbuje szukać pomocy
u specjalistów zostaje pozbawiana nadziei i złudzeń. Lekarze twierdzą, że dziecko jest za małe do terapii, że jeszcze nie czas, nie przyjmujemy takich małych, idźcie tu, idźcie tam, beznadziejna sprawa, lepiej się pogodzić już teraz, trzeba go oddać do zakładu. Rodzice zostali pozostawieni sami sobie. Stanęli przed „rzeczywistością, która mogła trwać całe życie i obrócić je w tragedię”.

            Rodzice Rauna to ludzie wykształceni, wytrwale dążący do celu, to ludzie umiejący postawić na swoim. Nie poddali się, tylko zgodnie zdecydowali, że muszą sami dziecku pomóc. Punktem wyjścia pracy z chłopczykiem stało się podstawowe założenie Metody Opcji - "kochać kogoś to znaczy być z nim szczęśliwym". Specjaliści nie dali im nadziei, ale znaleźli w swojej miłości tyle siły, aby wytrwać. Rozpoczęli od postawy pełnej akceptacji dziecka i próbowali zrozumieć dlaczego zachowuje tak, a nie inaczej. Całe dnie spędzali na obserwacji zachowania dziecka, włączali się w „dziwne” zachowania, po tylko aby je lepiej zrozumieć i choć trochę mieć kontakt z synem.

            Bardzo szybko przekonali się co do słuszności swojej drogi. Uznali, że

w metodzie, którą wybrali jest wszystko czego potrzebują. „Metoda Opcji, filozoficzna – nie będąca jednak czystą filozofią, terapeutyczna – ale stanowiąca coś więcej niż leczenie, kształtująca – lecz wykraczająca poza samo nauczanie. Gotowa do przyjęcia – po to by zobaczyć. Chcieć, by dostać. Stać się, aby być.”

            Praca z dzieckiem była niesamowicie wyczerpująca. Zaangażowana w nią była przede wszystkim matka dziecka, która kilkadziesiąt godzin tygodniowo spędzała

z synem w  ciasnej łazience, uznając to miejsce za najbardziej optymalne do terapii. Zaangażowany był bardzo ojciec, który wspierał żonę i bardzo jej pomagał. Pomagały także siostry oraz nauczycielki, które były raczej członkami rodziny. Niesamowite jest to, że ani przez chwilę nie traktowano upośledzenia dziecka jak kary, tragedii lub czegoś nieodwracalnego. Byli przekonani, że ich działania przyniosą oczekiwany skutek.

            Swój plan terapii podzielili na trzy etapy. W pierwszym postawili sobie za cel zbliżenie się do dziecko poprzez postawę aprobaty i akceptacji. Drugi etap to tworzenie motywacji – chcieli pokazać dziecku, że świat, w którym żyjemy jest piękny

i ekscytujący. Natomiast trzeci etap zakładał, że każde wydarzenie będą rozkładać na małe części, łatwe do przyswojenia, że będą upraszczać otoczenie, aby dziecko mogło go pojąć. Punktem kluczowym terapii było wprowadzenie odpowiedniej diety oraz zastosowanie muzyki.

            Cały proces terapii był niezwykle przemyślany, każde zachowanie dziecka gruntownie przeanalizowane. W takim uporządkowanym systemie doskonale odnajdowało się dziecko. Raun robił zadziwiające postępy w krótkim czasie, choć dla rodziny wydawała się to długa i żmudna praca. Zdarzały się oczywiście chwile załamania przy nawrotach objawów autyzmu. Z dnia na dzień dziecko ponownie zapadało się

w sobie, traciło kontakt z otoczeniem. Wyobrażam sobie jakie to musi być smutne 

i deprymujące. Po niezmiernie ciężkiej pracy wraca się do punktu wyjścia. Wydaje się, że wszystkie działania zostały podejmowane na marne. Przy takich chwilach rodzina Kaufman nie załamywała się. Wręcz przeciwnie zdawała się przyjmować tą sytuację

z pełną akceptacją. Choć nie wiedzieli czy potem przyjdzie polepszenie sytuacji.

            Kiedy dziecko ponownie zostało zaprowadzone na badanie, miało wówczas dwadzieścia cztery miesiące. To jak się chłopczyk zmienił był niesamowite – „”Niemożliwie”! – wykrzyknęła kobieta. „Nie wierzę, że to to samo dziecko, które widzieliśmy cztery miesiące temu. Nigdy bym nie uwierzyła, że to możliwie. To jakiś cud””. Myślę, że te słowa najlepiej oddają skuteczność działań podjętych przez rodziców. Zaledwie trzydzieści tygodni wytrwałej pracy, a efekty znakomite. Dziecko nie tylko dogoniło rówieśników w rozwoju, ale znacznie ich przegoniło.

            Książka niesamowicie podnosząca na duchu. Dzięki niej nie ma się już wątpliwości, że wczesne wspomaganie rozwoju dziecka upośledzonego daje niesamowite, wymierne efekty. Dająca też poczucie, że choroba czy upośledzenie dziecka dotyczy wszystkich ludzi niezależnie od statusu społecznego czy wykształcenia. Ale jednocześnie książka, która utwierdza w przekonaniu, że tak naprawdę to rodzice czy rodzina są najlepszymi i najbardziej efektywnymi terapeutami i nauczycielami dziecka. To kolejna książka dająca ogromną nadzieję.